Powiat pszczyński - podstrona

Ogólne

Dla rannych w wypadku Ukrainek ruszyła lawina pomocy

Kiedy wszyscy odwrócili się od dwóch sióstr z Ukrainy, poszkodowanych w wypadku na przejściu dla pieszych w Pszczynie, pomogła im rudołtowiczanka - przyjęła pod swój dach i przez wiele miesięcy pomagała dojść do zdrowia. - Miały być na dwa dni. Zostały na całe życie - mówi Mirosława Gruszczyk.

spotkanie

Tamara i Masza to siostry z Ukrainy, które jak mówią, przyjechały do Polski w 2017 roku, żeby jakoś można było żyć. Pierwsza, dotarła tu Tamara, która znalazła pracę i postanowiła ściągnąć siostrę. Pracowała wtedy w dużym zakładzie produkcyjnym w Pszczynie. Masza dojechała 24 października. Ten dzień zostanie im w pamięci do końca życia. Zostawiły bagaż w hotelu robotniczym i szły podpisać umowę z pracodawcą. Niestety, na przejściu dla pieszych na ul. Dworcowej potrącił je samochód. Tamara doznała skomplikowanego złamania kości udowej, miała też uraz głowy. Konieczna była operacja. Na szczęście była zatrudniona, więc koszty leczenia pokryło ubezpieczenie. Masza miała złamaną miednicę, a nie zdążyła podpisać umowy, nie była więc ubezpieczona, a koszty leczenia wysokie.

Pobyt w szpitalu i to jak potraktowano je potem wspominają z trudem. - Dwa dni po operacji karetka przewiozła mnie do hotelu robotniczego, położono mnie na podłodze. Nie mogłam się ruszyć, byłam w pampersie. Dostałam informację, że siostra ma natychmiast opuścić pokój, a ja mogę zostać tylko dwie doby, a potem busem przewiozą mnie na Ukrainę. Miałam już przepracowany miesiąc i prosiłam, by ściągnęli z mojej pensji 300 zł za pobyt Maszy w hotelu, ale usłyszałam, że to niemożliwe. Masza nie miała się gdzie podziać, nie znała języka, poruszała się o kulach… - opowiada Tamara, która zaczęła szukać pomocy u znajomych Polaków. Skontaktowała się z koleżanką z pracy, niedługo w drzwiach hotelu robotniczego stanęła Mirosława Gruszczyk z Rudołtowic, która zgodziła się zaopiekować Maszą i przyjąć pod swój dach. Miała zabrać ją tylko na dwa dni…

- Jak trzeba człowieka upodlić, zeszmacić, żeby rzucił się na kolana przed kimś, kto wreszcie zdecyduje się mu pomóc i zacząć go całować po rękach. Ja tego do końca życia nie zapomnę. Że za coś zwykłego, nic wielkiego ktoś mnie całuje po rękach. Dziewczyny nie chcą opowiadać tego, co przeszły - mówi Mirosława Gruszczyk, która pojechała do hotelu robotniczego także po Tamarę. - Tamara miała tak poważne obrażenia, że nie wytrzymałaby kilkunastogodzinnej podróży busem na Ukrainę kilka dni po skomplikowanej operacji - mówi.

Pani Mirosława przez wiele miesięcy opiekowała się siostrami, organizowała dla nich pomoc medyczną, leki, rehabilitację, za wszystko trzeba było zapłacić.

- Istotne było dla mnie to, żeby nie wróciły na Ukrainę pobite, zrugane, bez grosza. One cały czas mówiły: „Mirka my tu śmieć, my tu nikto”. A ważne było, żeby im pokazać, że wcale tak nie jest, że Polacy tak nie myślą. I moi znajomi to pokazali. Przez pierwsze dwa tygodnie wstydziłam się za Polaków, ale potem byłam bardzo dumna, jak ruszyła lawina dobra, że znam takich niesamowitych ludzi. Przynosili ciepłe bułki, ubrania, pieniądze, wszystko, co się dało - mówi Mirosława Gruszczyk.

Końcem marca Mirosława Gruszczyk została laureatką prestiżowej Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”, przyznanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego. To wyróżnienie dla współczesnych bohaterów - osób, które bezinteresownie robią coś wyjątkowego dla innych, a ich postawa może stanowić przykład dla młodych ludzi. Jej kandydaturę zgłosiła Renata Botor-Pławecka z redakcji dwutygodnika „Nowe Info”, która napisała artykuł o pomocy, z jaką pospieszyła siostrom z Ukrainy. Masza i Tamara są bardzo dumne, że pani Mirka otrzymała tę prestiżową statuetkę i cała Polska usłyszała, jak wiele dla nich zrobiła.

- Nie powinniśmy nagradzać normalności. Powinniśmy piętnować zło. Wiele zyskałam, mam wspaniałą rodzinę. To są moje siostry. Jedna miała zostać na dwa dni. Dwie zostały na całe życie. Tamara twierdzi, że powinna mieć Polskie obywatelstwo, bo w szpitalu przetoczyli jej połowę polskiej krwi
- mówi Mirosława Gruszczyk.

- Dwie kaleki miałaś w domu. Takiej dobrej osoby, jak ty… Obcych ludzi wzięłaś… Masz dobre serce… Uratowałaś nam życie
- mówi Tamara, a mówiąc płacze. Łzy leją się też z oczu Maszy. - Nie wyobrażamy sobie życia bez niej - dodają.

W ubiegły piątek Masza i Tamara kolejny raz wróciły na Ukrainę. Teraz mogą przyjeżdżać do Polski tylko na krótkie turystyczne pobyty. Kolejny raz odwiedzą panią Mirosławę w lipcu.

Tuż przed wyjazdem z kobietami spotkali się przedstawiciele powiatu pszczyńskiego. - Postawa i czyn pani Mirosławy przywracają wiarę w ludzi. Dziękuję za tę życzliwość i serce okazane drugiemu człowiekowi. Dziękuję także wszystkim, którzy wspólnie z panią Mirką pomagali Tamarze i Maszy - mówi Barbara Bandoła, starosta pszczyński.

Inne wiadomości